JEŚLI ZAPOMNĘ O NICH, TY, BOŻE NA NIEBIE, ZAPOMNIJ O MNIE
Ten cytat z Dziadów Adama Mickiewicza wielokrotnie był w minionych dziesięcioleciach przywoływany w związku z prześladowaniami i mordami na Polakach w Związku Sowieckim.
10.02.2021 przypadła 81 rocznica rozpoczęcia pierwszej z czterech masowych wywózek obywateli polskich na Wschód, przeprowadzonych przez władze sowieckie.
Od 10 lutego 1940 r. do czerwca 1941 r. władze Związku Sowieckiego, okupującego tereny II Rzeczypospolitej, zorganizowały cztery wywózki na Wschód obywateli polskich różnych narodowości. Pierwsza z nich objęła głównie rodziny urzędników państwowych, m.in. sędziów, prokuratorów, policjantów, leśników, a także wojskowych, w tym uczestników wojny polsko-bolszewickiej i właścicieli ziemskich.
Wywożeni trafiali do północnych regionów ZSRS, w okolice Archangielska oraz do Irkucka, Kraju Krasnojarskiego i Komi.
Pierwsza wywózka była największa – ok. 140 tys. osób – i najbardziej tragiczna pod względem liczby ofiar, także z województwa podlaskiego.
Decyzję o deportacji wydała 5 grudnia 1939 r. Rada Komisarzy Ludowych. Przez następne dwa miesiące trwały przygotowania do jej przeprowadzenia, w czasie których sporządzano listy i prowadzono „rozeznanie terenu”. Jej przebieg nadzorował osobiście Wsiewołod Mierkułow – zastępca szefa NKWD Ławrientija Berii.
Deportacja przeprowadzona przez NKWD odbyła się w straszliwych warunkach, które dla wielu były wyrokiem śmierci. Temperatura dochodziła nawet do minus 40 st. C. Na spakowanie się wywożonym dawano od kilkudziesięciu do kilkunastu minut. Bywało i tak, że nie pozwalano zabrać ze sobą niczego.
Wtargnięcie sowieckich funkcjonariuszy tak opisywał kilkunastoletni chłopiec z powiatu dubieńskiego na Wołyniu:
N.K.W.D. wpadli jak wilki z naganami i sztyletami do naszego domu, zaczęli niszczyć obrazy święte, łamali meble, wyzywać nas od polskich burżuij. Ojca z oka nie spuszczali wciąsz pytali się o broń, której tatuś nie miał, więc poczęli wyrywać deski z podłogi, wyżucać ubranie z szaf, łamać łóżka. Po godzinnym zniszczeniu naszego domu kazano nam zbierać się przyczym wolno nam było zabrać trochę odzierzy i tylko 5 kg mąki, choć wywieziono nas 5 cioro. Jak więźni pod naganem wprowadzono nas na sanie i powieziono przez miasto jako pośmiewisko do stacji. („W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali. Polska a Rosja 1939-1942” – relacja Bogusława S.; zachowano oryginalną pisownię tekstu)
Deportacja przeprowadzona przez NKWD 10 lutego 1940 r. odbyła się w straszliwych warunkach, które dla wielu były wyrokiem śmierci. W czasie jej realizacji temperatura dochodziła nawet do minus 40 st. C. Na spakowanie się wywożonym dawano od kilkudziesięciu do kilkunastu minut. Bywało i tak, że nie pozwalano zabrać ze sobą niczego. Deportowanych przewożono w wagonach towarowych z zakratowanymi oknami, do których ładowano po 50 osób, a czasami więcej. Podróż na miejsce zsyłki trwała niekiedy nawet kilka tygodni. Warunki panujące w czasie transportu były przerażające, ludzie umierali z zimna, z głodu i wyczerpania.
Mieszkanka Grodna, żona podoficera WP wspominała:
Droga była wprost nie do opisania, gdyż niedość, że podczas snu przymarzały włosy, ubrania i kołdry do ścian, to jeszcze podczas jazdy trzęśli wagonami tak, że ludzie spadali na palące się piecyki i na ziemię, ulegając poważnym uszkodzeniom ciała, po trzy dni nie dawali wody, a gdy łapaliśmy przez okienka śnieg to gdy milicjant zauważył to bił kolbą po ręku i po naczyniu. Na koniec 4 marca przyjechaliśmy na posiołek Kwitesa, Irkuckiej obłasti, rejonu Tajszet. W barakach w których nas umieszczono ogłaszano nam, że o zgniłej Polsce mamy zapomnieć na zawsze, a tu mamy dokończyć życia naszego, nie zapominając o tem, że wszyscy musimy pracować … – („W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali”. Polska a Rosja 1939-1942” – relacja Marii Sz.)
Według danych NKWD w czasie deportacji z lutego 1940 r. do północnych obwodów Rosji i na zachodnią Syberię deportowano około 140 tys. ludzi. Wśród nich Polacy stanowili mniej więcej 82 proc. Wywożono również Ukraińców i Białorusinów – pracowników leśnych.
Po dotarciu na miejsce zsyłki zesłańców czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód.
Kolejne deportacje obywateli polskich przeprowadzono w kwietniu i czerwcu 1940 r. Ostatnią rozpoczęto w przededniu wojny niemiecko-sowieckiej pod koniec maja 1941 r.
W sumie według danych NKWD w czterech deportacjach zesłano około 330-340 tys. osób. Związek Sybiraków przyjmuje, że wywieziono w sumie 1,35 mln Polaków.
Ich celem była eksterminacja elit oraz ogółu świadomej narodowo polskiej ludności, miały one rozbić społeczną strukturę, dostarczając jednocześnie totalitarnemu sowieckiemu imperium siłę roboczą.
Według danych NKWD w czasie deportacji z lutego 1940 r. do północnych obwodów Rosji i na zachodnią Syberię deportowano około 140 tys. ludzi. Wśród nich Polacy stanowili mniej więcej 82 proc. Wywożono również Ukraińców i Białorusinów – pracowników leśnych.
Liczba wszystkich ofiar wśród obywateli polskich, którzy w latach 1939-1941 znaleźli się pod sowiecką okupacją, do dziś nie jest w pełni znana. Prof. Paczkowski odnosząc się do tej kwestii pisał:
Uważa się, że w ciągu niespełna dwóch lat władzy sowieckiej na ziemiach zabranych Polsce represjonowano w różnych formach – od rozstrzelania, poprzez więzienia, obozy i zsyłki, po pracę wpół przymusową – ponad 1 milion osób, a więc co dziesiątego obywatela Rzeczypospolitej, który mieszkał lub znalazł się na tym terytorium. Nie mniej niż 30 tys. osób zostało rozstrzelanych, a śmiertelność wśród łagierników i deportowanych szacuje się na 8-10 proc., czyli zmarło zapewne 90-100 tysięcy osób. („Czarna księga komunizmu” – A. Paczkowski „Polacy pod obcą i własną przemocą”).
Uczestnicząc wspólnie z III Rzeszą w rozbiorze Polski Związek Sowiecki zajął w 1939 r. obszar o powierzchni ponad 190 tys. km kw. z ludnością liczącą ok. 13 mln osób. Wśród nich było około 5 milionów Polaków, pozostali to Ukraińcy, Białorusini i Żydzi.
Widocznym przykładem przeprowadzenia akcji deportacyjnej leśników w Bieszczadach był los pracowników państwowego Nadleśnictwa Berehy w powiecie leskim (obecnie Nadleśnictwo Ustrzyki Dolne), które znalazło się po sowieckiej stronie granicy. Po przeprowadzonej obławie na biuro i budynki mieszkalne nadleśnictwa, a także ściągnięciu pod konwojem rodzin leśniczych i gajowych, wywózką objęto niemal cały personel tego nadleśnictwa łącznie z nadleśniczym Józefem Strachem jego żoną Janiną i synem Stanisławem. Wszystkich pod strażą dostarczono do Ustrzyk Dolnych, gdzie na stacji kolejowej czekał podstawiony skład krytych wagonów towarowych.
Z niepełnych informacji wiadomo, że wśród pracowników Nadleśnictwa Berehy razem z rodzinami deportowani zostali: nadleśniczy inż. Józef Strach, leśniczy Witold Kendziński, leśniczy Andrzej Germa, leśniczy Aleksander Jedliczka, emerytowany leśniczy Walerian Laszkiewicz, urzędnik leśny Józef Sodoma, leśniczy Kornel Ferenc.
Już na początku akcji deportacyjnej aresztowano gajowego Józefa Zacharko. Nie wiadomo, jaki los spotkał pozostałych leśniczych i gajowych z tego nadleśnictwa, którymi między innymi byli: leśniczy Mikołaj Kosteriuk, emerytowany gajowy Michał Ścieranka, gajowy Franciszek Biskup, gajowy Władysław Włodek i gajowy Kazimierz Prus.
Tej nocy z terenu tzw. Dobromilszczyzny deportowano obsady pozostałych państwowych nadleśnictw w Dobromilu, Michowej i Starzawie. Szczegóły wywózki do tej pory nie są poznane.
Z Nadleśnictwa Michowa wywiezieni mogli być: leśniczy Władysław Klocek, który pracował w lasach Liskowatego, a także leśniczowie Piotr Duda i Otton Stenzel. Dla Nadleśnictwa Starzawa: leśniczy Gustaw Lesser, leśniczy Józef Loreth oraz leśniczy Józef Grochmalicki.
Na pewno nie deportowano mieszkających w Rudawce braci leśniczego Emila Rożka i gajowego Karola Rożka. Zginęli oni we wrześniu 1943 r. z rąk UPA i zostali pochowani przy kościele w Krościenku.
W Nadleśnictwie Dobromil mogli to być: sekretarz nadleśnictwa Piotr Góral, leśniczy Józef Lesser. Nie ma śladów o ich późniejszej pracy w lasach. Wiadomo, że na pewno deportowano gajowego Ludwika Dominika Kopałko (po powrocie w 1946 r. z Sybiru zamieszkał w województwie zielonogórskim), a potwierdzone zostały informacje, że nie deportowano leśniczego Juliana Schetza i Jana Haracza, którzy pracowali na tym terenie w następnych latach okupacji.
Powojenne zeznania „Sybiraków” potwierdziły, że tak samo potraktowano administrację leśną państwową, jak i osoby zatrudnione w dobrach i majątkach prywatnych i wspólnotowych.
Nie wszystkim zesłańcom, stłoczonym w bydlęcych wagonach udało się dotrzeć na miejsce „spiecposielienija”, wyznaczonego gdzieś w tajdze dalekiej Syberii czy stepach Kazachstanu.
Wielu zmarło już w drodze, podczas kilkutygodniowej podróży w głodzie i chłodzie. Na ironię losu większość leśników „zgodnie z kwalifikacjami” zatrudniono w swoim zawodzie w Liespromie do katorżniczej pracy ponad siły przy wyrębie lasu ręcznymi narzędziami. Wyśrubowane normy wydajności pracy i surowe warunki życia były powodem dużej śmiertelności. Niewielu leśnikom-zesłańcom udało się wyrwać z nieludzkiej ziemi. Pierwszym „szczęśliwcom” powiodło się po pogłosce o formowaniu się II Korpusu WP gen. Władysława Andersa.
Walczyli później w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Ci, którym udało się cudem przeżyć w łagrach do końca wojny, zwalniani pojedynczo z „nakazem milczenia”, wracali do kraju w latach 1946-52. Z tych, co w 1940 r. wyjeżdżali ze stacji w Olszanicy wrócili nieliczni jak gajowy Jan Nowak, pracujący przed wojną w lasach majątku Stanisława Tilla w Uhercach Mineralnych (osiadł w Orelcu), czy gajowy Antoni Wójtów, zatrudniony w lasach majątku Franciszka Bocheńskiego w Myczkowcach, po wojnie zamieszkał w Liszkowie w powiecie szczecinek.
Tysiące leśników i ich najbliższych, których nawet personalia nie są ustalone, zmarło. Bez godnego pochówku spoczęli w bezkresach Syberii. Ich kości skrywają mchy. Do tej pory brakuje wyczerpujących opracowań o stratach poniesionych przez leśników zesłanych w głąb ZSRR.
W oparciu o źródła sowieckie szacowano, że pierwsza deportacja ze wschodnich terenów Polski objęła ponad 139 tys. osób, przeważnie rodzin osadników i leśników. Późniejsze ustalenia pozwoliły przyjąć, że w lutowej deportacji wywieziono ponad 312 tys. osób, w tym ponad 45 tys. leśników i robotników leśnych oraz ponad 67 tys. członków ich rodzin, co stanowiło 75 proc. zatrudnionych do wybuchu wojny. Te liczby przerażają, dlatego w rocznicę nie można zapominać o tragicznych losach leśników tamtego okresu.